POLACY W ESTONII
ZLOTA POLSKA JESIEN
Tak zwyklo okreslac sie w Polsce pogodny okres wrzesniowo-pazdziernikowy. W Estonii mamy wlasciwie tylko dwie pory roku: Jedna - krótsza, pelna swiatla i zieleni, kiedy to slonce prawie nie zachodzi, a ludzie sa radosniejsi i zyczliwsi dla siebie i te dluzsza - szara i mroczna, gdy sie wydaje, ze slonce juz na zawsze zniknelo z niebosklonu, a zewszad otaczaja nas zamkniete, posepne, obojetne twarze. Wlasnie rozpoczelismy te druga pore roku. Na jej tle pogodna, usmiechnieta, zyczliwa i zawsze skora do pomocy pani Jadwiga Kunszyna, stanowi wyjatek. Mimo woli nasuwa sie wiec to porównanie o "zlotej polskiej jesieni". Dlatego tez wlasnie ja zaprosilismy na rozmowe "o Polakach" dla pazdziernikowego numeru naszej gazety.


Pani Jadwigo, skad to radosne usposobienie?
Czy jest ono wynikiem, jak to sie mówi: "szczesliwego dziecinstwa"?
Tak za bardzo szczesliwe to moje dziecinstwo wcale nie bylo. Urodzilam sie w 1933 roku w Zachodniej Bialorusi w Glebokiem. Rodzice mieli tam niewielka posiadlosc. Wtedy to byla jeszcze Polska. Jak mialam piec lat, weszli Rosjanie, zostal nam tylko domek w Glebokiem. A potem przyszli Niemcy i znowu Rosjanie. Takie tam szczescie! A optymistyczne, pogodne usposobienie jest nasza cecha rodzinna. Odziedziczylam je po ojcu Ignacym Bobrowskim, który byl niezmiernie wesolym czlowiekiem, skorym do pomocy sasiedzkiej, za co go wszyscy bardzo lubili. Zreszta i moje rodzenstwo - bracia Jan i Józef oraz siostry Bronislawa i Emilia - bylo takze radosnego usposobienia. Szczególnie mój ukochany brat Jan, który jest ode mnie o 18 lat starszy. Zbieralo sie u nas w domu zawsze sporo mlodziezy, kolegów braci i sióstr, na spiewy i muzyke. Stryjeczny brat Heniek (co to pózniej do Polski sie przeniósl) gral na pianinie, a nasza mama Stefania z Czerepkowskich, która bardzo mlodziez lubila, czym mogla, to i ugoscila. Jan byl i jest nadal (ma obecnie juz 81 lat) zaprzysieglym polskim patriota. W 37-mym roku poszedl jeszcze do polskiego wojska, odbyl kampanie wrzesniowa i dostal sie do niemieckiej niewoli. Ze mna zdarzyla sie taka dziwna historia: rodzice i rodzenstwo byli wedlug dokumentow Polakami, bo paszporty wydano im jeszcze za polskich czasów, a ja jedna mialam w paszporcie napisane, nie wiadomo jakim cudem - ?Bialorusinka?. Nigdy nie moglam pojac, jak to jest mozliwe, ale takie cuda sie wtedy w Bialorusi dzialy. Mama byla miejscowa, a ojciec pochodzil z Polski. W Lubsku mial dosc licznych krewnych, z którymi za zycia rodziców utrzymywalismy dosc scisly kontakt. Nawet ja jesdzilam do nich w gosci. Ale wraz ze smiercia starszego pokolenia bliskie pokrewienstwo zaniklo i kontakty urwaly sie. Ojciec umarl w 50-tym roku. Mial 70 lat i nigdy przedtem nie chorowal. Jak zachorowal, to od razu na smierc: przechorowal trzy dni i umarl. Mama zaraz za ojcem pociagnela, zmarla w 54-tym roku, chociaz dopiero 58 lat zycia liczyla


.

Pani Jadwigo, z pani imieniem nikt chyba nie watpil o pani polskosci! Niejednokrotnie mialam okazje przekonac sie, ze tak ulubione wsród Polaków ze Wschodu imiona jak Wanda i Jadwiga moga nieraz zastapic tutaj dokument tozsamosci.
No czasem brano mnie tez za Lotyszke, ale na ogól bylo od razu wszystkim wiadomo: "Jak Jadwiga, to na pewno Polka". Dzieki temu tez przy zalatwianiu dokumentów tozsamosci w miejscowym Biurze Migracyjnym od razu, bez zadnych dodatkowych dokumentów, przywrócono mi polska narodowosc. Nawet Biuro Paszportowe nie zakwestionowalo tej decyzji. Takie imie moze rzeczywiscie zastapic dokument!

A jak do tego doszlo, ze taka "polska dziewczyna" jak pani juz od przeszlo 30-tu lat w Estonii w rosyjskiej Szkole Realnej matematyki uczy?
To dosc proste. Bardzo lubilam sie uczyc, a nade wszystko kochalam fizyke i matematyke, wiec jako kierunek studiów wybralam wydzial fizyczno-matematyczny Ryzskiego Instytutu Pedagogicznego. I tak to opuscilam rodzinne strony. Potem poszlo jak po sznurku. Po studiach szlo sie wtedy do pracy wedlug skierowania. Mnie wyslano do Gombina kolo Królewca (wtedy to byl juz Kaliningrad). Siedem lat tam przepracowalam.

Mieszkala pani zatem na wówczas dopiero od niedawna przylaczonych do ZSRR terenach bylych Prus Wschodnich. Jakie wyniosla pani stamtad wspomnienia?
Chociaz od wojny minelo wtedy juz kilka lat tereny te byly nadal bardzo zdewastowane. Wiele obiektów mieszkalnych i zabytkowych mozna bylo tam po wojnie uratowac i odrestaurowac, ale wladze radzieckie nie tylko pozwalaly im niszczec, ale równiez celowo je burzyly, aby zatrzec slady przeszlosci.
Sam Gombin byl wtedy czyms w rodzaju bazy wojskowej, tamtejsza szkola dla dzieci wojskowych byla na bardzo dobrym poziomie i praca w niej dawala mi sporo satysfakcji, zreszta bylam wtedy mloda, a mlodosc widzi wszystko w weselszych kolorach. W Gombinie spotkalam swego przyszlego meza, który przyjechal w odwiedziny do swej siostry. Mój maz od 49-tego roku pracowal w Tallinnie w zakladach "Dwigatiel". Pracuje tam zreszta do dzis, ale to obecnie juz spólka akcyjna. Wyszlam wiec za maz i tak oto znalazlam sie w Tallinnie.
Od 66-tego roku az po dzien dzisiejszy pracuje w Sredniej Szkole Realnej na Tõnismägi, chociaz wlasciwie juz od lat jestem rencistka.

Nauczycielstwo to bardzo wyczerpujaca praca.
Jak pani po tylu latach starcza jeszcze do tej pracy sil i ochoty?

Nie tylko sil starcza, ale ta praca dodaje mi jeszcze energii. Moze dlatego, ze nie mam wlasnych dzieci, a lubie bardzo przestawac z mlodymi. Wydaje mi sie, ze jeslibym przestawala tylko z osobami w moim wieku, to dawno stracilabym zapal i radosc zycia. Nie wyobrazam sobie zycia bez pracy w mojej szkole! Dzieki niej jestem nadal aktywna, chetnie ludziom pomagam zarówno w radosci i w smutku. Czuje do ludzi sympatie i to odwzajemniona.

Czy nie teskni pani za rodzinnymi stronami?
Stosunkowo czesto je odwiedzam. Przedtem jezdzilam na Bialorus przynajmniej trzy razy do roku, teraz jest z wyjazdem trudniej, potrzebne sa do tego zaproszenia i wizy. Jednak i obecnie przynajmniej dwa razy w roku odwiedzam mieszkajaca tam rodzine. Co tydzien, zazwyczaj w niedziele wczesnym popoludniem, dzwonie do nich, choc to teraz duzo kosztuje. Dzis jest wlasnie niedziela, wiec pewnie juz tam na mój telefon czekaja, szczególnie brat Jan, który jak juz mówilam jest w podeszlym wieku i co dopiero po pierwszym zawale. Wie pani, jak sie tak czasem nad swym zyciem zastanowie, to zaluje tylko jednego, a mianowicie ze za Polski bylam zbyt mala, aby pójsc do szkoly, bo przez to mój polski jezyk pozostal na takim domowym poziomie. O wlasnie - przypomnial mi sie jeden dosc zabawny fakt z dziecinstwa! A mianowicie IV-ta klase podstawówki konczylam az trzy razy! Ale nie dlatego, zebym byla zla uczennica. Pierwszy raz ukonczylam IV-ta klase podczas pierwszej radzieckiej okupacji. Potem weszli Niemcy i chodzilismy do niemieckiej szkoly - cofneli nas do IV-tej klasy, ukonczylismy ja i juz rozpoczelismy nauke w V-ej klasie, gdy ponownie weszli Rosjanie i znów nas cofneli do klasy IV-tej.

Tu nasza rozmowe w kawiarni "Maiasmokk" przerwaly dwie panie, które podeszly do nas od sasiedniego stolika i bardzo serdecznie zaczely witac sie z pania Jadwiga. Okazalo sie, ze pani w srednim wieku to byla wychowanka szkolna pani Jadwigi (maturzystka z 72-go roku, jak dla scislosci zaznaczyla pani Jadwiga), a starsza pani to matka bylej uczennicy. Widac bylo, jak bardzo je to nieoczekiwane spotkanie z pania Jadwiga cieszy. "Gdzie nie zajdziesz, zaraz natykasz sie na znajomych, uczniów i ich rodziców", komentuje to spotkanie nie bez satysfakcji pani Jadwiga i patrzy na zegarek. Dochodzila wlasnie pierwsza i byl juz najwyzszy czas konczyc nasza rozmowe, bo brat w Glebokiem czekal na telefon. W tej chwili, jak za uderzeniem zegara, reporter zrozumial, ze w naszym (czytaj: polonijnym) zyciu wazne sa nie tylko wspomnienia i chodzi nie tylko o to, aby kurczowo trzymac sie przeszlosci. Tak samo wazne, a moze i wazniejsze jest, aby zyc terazniejszoscia, byc uzytecznym i potrzebnym spoleczenstwu, w którym sie za zrzadzeniem losu znalezlismy. Wtedy mozna bedzie zachowac radosna i pogodna twarz - nawet w slote i szaruge estonskiej jesieni. Zyczymy pani Jadwidze Kunszynie jeszcze wielu radosnych, jesiennych dni, a panu Janowi Bobrowskiemu z Glebokiego szybkiego powrotu do zdrowia.

Teresa Kärmas

Do spisu tresci