|
Pani Jadwigo, skad to radosne usposobienie?
Czy jest ono wynikiem, jak to sie mówi: "szczesliwego dziecinstwa"?
Tak za bardzo szczesliwe to moje dziecinstwo wcale nie bylo. Urodzilam
sie w 1933 roku w Zachodniej Bialorusi w Glebokiem. Rodzice mieli
tam niewielka posiadlosc. Wtedy to byla jeszcze Polska. Jak mialam
piec lat, weszli Rosjanie, zostal nam tylko domek w Glebokiem.
A potem przyszli Niemcy i znowu Rosjanie. Takie tam szczescie!
A optymistyczne, pogodne usposobienie jest nasza cecha rodzinna.
Odziedziczylam je po ojcu Ignacym Bobrowskim, który byl niezmiernie
wesolym czlowiekiem, skorym do pomocy sasiedzkiej, za co go wszyscy
bardzo lubili. Zreszta i moje rodzenstwo - bracia Jan i Józef
oraz siostry Bronislawa i Emilia - bylo takze radosnego usposobienia.
Szczególnie mój ukochany brat Jan, który jest ode mnie o 18 lat
starszy. Zbieralo sie u nas w domu zawsze sporo mlodziezy, kolegów
braci i sióstr, na spiewy i muzyke. Stryjeczny brat Heniek (co
to pózniej do Polski sie przeniósl) gral na pianinie, a nasza
mama Stefania z Czerepkowskich, która bardzo mlodziez lubila,
czym mogla, to i ugoscila. Jan byl i jest nadal (ma obecnie juz
81 lat) zaprzysieglym polskim patriota. W 37-mym roku poszedl
jeszcze do polskiego wojska, odbyl kampanie wrzesniowa i dostal
sie do niemieckiej niewoli. Ze mna zdarzyla sie taka dziwna historia:
rodzice i rodzenstwo byli wedlug dokumentow Polakami, bo paszporty
wydano im jeszcze za polskich czasów, a ja jedna mialam w paszporcie
napisane, nie wiadomo jakim cudem - ?Bialorusinka?. Nigdy nie
moglam pojac, jak to jest mozliwe, ale takie cuda sie wtedy w
Bialorusi dzialy. Mama byla miejscowa, a ojciec pochodzil z Polski.
W Lubsku mial dosc licznych krewnych, z którymi za zycia rodziców
utrzymywalismy dosc scisly kontakt. Nawet ja jesdzilam do nich
w gosci. Ale wraz ze smiercia starszego pokolenia bliskie pokrewienstwo
zaniklo i kontakty urwaly sie. Ojciec umarl w 50-tym roku. Mial
70 lat i nigdy przedtem nie chorowal. Jak zachorowal, to od razu
na smierc: przechorowal trzy dni i umarl. Mama zaraz za ojcem
pociagnela, zmarla w 54-tym roku, chociaz dopiero 58 lat zycia
liczyla
.
Pani Jadwigo, z pani imieniem nikt chyba nie watpil o pani polskosci!
Niejednokrotnie mialam okazje przekonac sie, ze tak ulubione wsród
Polaków ze Wschodu imiona jak Wanda i Jadwiga moga nieraz zastapic
tutaj dokument tozsamosci.
No czasem brano mnie tez za Lotyszke, ale na ogól bylo od razu
wszystkim wiadomo: "Jak Jadwiga, to na pewno Polka". Dzieki temu
tez przy zalatwianiu dokumentów tozsamosci w miejscowym Biurze
Migracyjnym od razu, bez zadnych dodatkowych dokumentów, przywrócono
mi polska narodowosc. Nawet Biuro Paszportowe nie zakwestionowalo
tej decyzji. Takie imie moze rzeczywiscie zastapic dokument!
A jak do tego doszlo, ze taka "polska dziewczyna" jak pani juz
od przeszlo 30-tu lat w Estonii w rosyjskiej Szkole Realnej matematyki
uczy?
To dosc proste. Bardzo lubilam sie uczyc, a nade wszystko kochalam
fizyke i matematyke, wiec jako kierunek studiów wybralam wydzial
fizyczno-matematyczny Ryzskiego Instytutu Pedagogicznego. I tak
to opuscilam rodzinne strony. Potem poszlo jak po sznurku. Po
studiach szlo sie wtedy do pracy wedlug skierowania. Mnie wyslano
do Gombina kolo Królewca (wtedy to byl juz Kaliningrad). Siedem
lat tam przepracowalam.
Mieszkala pani zatem na wówczas dopiero od niedawna przylaczonych
do ZSRR terenach bylych Prus Wschodnich. Jakie wyniosla pani stamtad
wspomnienia?
Chociaz od wojny minelo wtedy juz kilka lat tereny te byly nadal
bardzo zdewastowane. Wiele obiektów mieszkalnych i zabytkowych
mozna bylo tam po wojnie uratowac i odrestaurowac, ale wladze
radzieckie nie tylko pozwalaly im niszczec, ale równiez celowo
je burzyly, aby zatrzec slady przeszlosci.
Sam Gombin byl wtedy czyms w rodzaju bazy wojskowej, tamtejsza
szkola dla dzieci wojskowych byla na bardzo dobrym poziomie i
praca w niej dawala mi sporo satysfakcji, zreszta bylam wtedy
mloda, a mlodosc widzi wszystko w weselszych kolorach. W Gombinie
spotkalam swego przyszlego meza, który przyjechal w odwiedziny
do swej siostry. Mój maz od 49-tego roku pracowal w Tallinnie
w zakladach "Dwigatiel". Pracuje tam zreszta do dzis, ale to obecnie
juz spólka akcyjna. Wyszlam wiec za maz i tak oto znalazlam sie
w Tallinnie.
Od 66-tego roku az po dzien dzisiejszy pracuje w Sredniej Szkole
Realnej na Tõnismägi, chociaz wlasciwie juz od lat jestem rencistka.
Nauczycielstwo to bardzo wyczerpujaca praca.
Jak pani po tylu latach starcza jeszcze do tej pracy sil i ochoty?
Nie tylko sil starcza, ale ta praca dodaje mi jeszcze energii.
Moze dlatego, ze nie mam wlasnych dzieci, a lubie bardzo przestawac
z mlodymi. Wydaje mi sie, ze jeslibym przestawala tylko z osobami
w moim wieku, to dawno stracilabym zapal i radosc zycia. Nie wyobrazam
sobie zycia bez pracy w mojej szkole! Dzieki niej jestem nadal
aktywna, chetnie ludziom pomagam zarówno w radosci i w smutku.
Czuje do ludzi sympatie i to odwzajemniona.
Czy nie teskni pani za rodzinnymi stronami?
Stosunkowo czesto je odwiedzam. Przedtem jezdzilam na Bialorus
przynajmniej trzy razy do roku, teraz jest z wyjazdem trudniej,
potrzebne sa do tego zaproszenia i wizy. Jednak i obecnie przynajmniej
dwa razy w roku odwiedzam mieszkajaca tam rodzine. Co tydzien,
zazwyczaj w niedziele wczesnym popoludniem, dzwonie do nich, choc
to teraz duzo kosztuje. Dzis jest wlasnie niedziela, wiec pewnie
juz tam na mój telefon czekaja, szczególnie brat Jan, który jak
juz mówilam jest w podeszlym wieku i co dopiero po pierwszym zawale.
Wie pani, jak sie tak czasem nad swym zyciem zastanowie, to zaluje
tylko jednego, a mianowicie ze za Polski bylam zbyt mala, aby
pójsc do szkoly, bo przez to mój polski jezyk pozostal na takim
domowym poziomie. O wlasnie - przypomnial mi sie jeden dosc zabawny
fakt z dziecinstwa! A mianowicie IV-ta klase podstawówki konczylam
az trzy razy! Ale nie dlatego, zebym byla zla uczennica. Pierwszy
raz ukonczylam IV-ta klase podczas pierwszej radzieckiej okupacji.
Potem weszli Niemcy i chodzilismy do niemieckiej szkoly - cofneli
nas do IV-tej klasy, ukonczylismy ja i juz rozpoczelismy nauke
w V-ej klasie, gdy ponownie weszli Rosjanie i znów nas cofneli
do klasy IV-tej.
Tu nasza rozmowe w kawiarni "Maiasmokk" przerwaly dwie panie,
które podeszly do nas od sasiedniego stolika i bardzo serdecznie
zaczely witac sie z pania Jadwiga. Okazalo sie, ze pani w srednim
wieku to byla wychowanka szkolna pani Jadwigi (maturzystka z 72-go
roku, jak dla scislosci zaznaczyla pani Jadwiga), a starsza pani
to matka bylej uczennicy. Widac bylo, jak bardzo je to nieoczekiwane
spotkanie z pania Jadwiga cieszy. "Gdzie nie zajdziesz, zaraz
natykasz sie na znajomych, uczniów i ich rodziców", komentuje
to spotkanie nie bez satysfakcji pani Jadwiga i patrzy na zegarek.
Dochodzila wlasnie pierwsza i byl juz najwyzszy czas konczyc nasza
rozmowe, bo brat w Glebokiem czekal na telefon. W tej chwili,
jak za uderzeniem zegara, reporter zrozumial, ze w naszym (czytaj:
polonijnym) zyciu wazne sa nie tylko wspomnienia i chodzi nie
tylko o to, aby kurczowo trzymac sie przeszlosci. Tak samo wazne,
a moze i wazniejsze jest, aby zyc terazniejszoscia, byc uzytecznym
i potrzebnym spoleczenstwu, w którym sie za zrzadzeniem losu znalezlismy.
Wtedy mozna bedzie zachowac radosna i pogodna twarz - nawet w
slote i szaruge estonskiej jesieni. Zyczymy pani Jadwidze Kunszynie
jeszcze wielu radosnych, jesiennych dni, a panu Janowi Bobrowskiemu
z Glebokiego szybkiego powrotu do zdrowia.
Teresa Kärmas
|
|